Ocena „dopuszczająca” zdemoralizowała środowisko szkół średnich do tego stopnia, że edukacja jawi się jako zabawa w ciuciubabkę. Przypomnijmy, gra polega na tym, aby z zasłoniętymi oczyma złapać poruszających się bezszelestnie pozostałych uczestników, wystarczy jednego, aby przekazać mu „opaskę zasłaniającą oczy”. W zamkniętym pomieszczeniu – klasa, szkoła – zbiera się grupa uczniów i nauczycieli. Na czas klasyfikacji końcowej w czerwcu zasłania się oczy nauczycielom, aby promocję uzyskiwali wszyscy uczniowie, nawet ci, którzy głośno deklarują, że mają „wyrąbane na szkołę, bo w Holandii jest praca i szybko można się dorobić”. Podobnie w komisjach egzaminacyjnych CKE zasłania się oczy „ekspertom”, aby napisaną pracę mimo wyraźnych wad „przepchnąć” dalej i by rosły statystyki zdawalności.
1. Popularność „dopka” 2. Dopuszczająca ocena oferty edukacyjnej 3. Podsumowanie
Oczywiście nie jest tak, że nikt nie chce się uczyć i nie ma wyjścia, trzeba promować uczniów, bo inaczej system się „zakorkuje”, nauczyciele stracą pracę lub powstaną całe klasy „spadochroniarzy”. Nie, jeszcze nie. Są wprawdzie klasy ze średnimi ocen poniżej dostatecznej, ale też i grupy uczniów ukierunkowanych przez rodziców na zdobywanie wiedzy i najlepszych ocen, bo to ma się w przyszłości przełożyć na wysokie zarobki. Niestety, analizując wyniki matur i raport NIK (2018), można dojść do wniosku, iż stanowią oni zdecydowaną mniejszość.
1. Popularność „dopka”
W latach 2015-2017 NIK podliczyła „popularność oceny dopuszczającej” (dopka, dopalacza itd.) na przykładzie matematyki. Na świadectwach wydanych przez szkoły średnie w tym czasie aż 46% uczniów dostało „w prezencie państwowego dopka za chodzenie”? Dlaczego cudzysłów? Dlatego, że w zasadzie na ocenę dopuszczającą „wystarczy być” i raz, dwa razy w półroczu odezwać się na lekcji, aby zasłużyć sobie na promocję. Na pewno nie o to chodziło twórcom nowej skali ocen 1-6 w 1999 roku.
Gdyby NIK zechciała dokonać spisu ocen ndst. z matematyki, języków: polskiego i obcego na półrocze w w/w latach, z pewnością ocena „dopuszczająca” przegrałaby z „niedostateczną” lub byłby remis. Są bowiem szkoły średnie (i podstawowe), gdzie na półrocze nie ma choćby jednego oddziału (zespołu klasowego, klasy) bez 30-60% uczniów z wykazanymi „jedynkami”. Niektórzy z nich potrafią mieć po dziesięć ocen ndst. na półrocze, aby na koniec roku „doznać olśnienia” i zdać do kolejnej klasy. Dzieje się tak przy pomocy szkoły (nauczyciele i dyrekcja) zagrożonej bezrobociem (niż demograficzny).
Tabela 1
W tabeli wyników maturalnych w 2020 r. widzimy, iż 23% abiturientów nie zdało języka polskiego a 17-20% pokonało barierę 30%, zdając z wynikiem najniższym z możliwych. Niestety, jeszcze gorzej stało się na matematyce – aż 62% nie zdało jej lub zdało na 30%. A zatem nie 46% jak czytamy w raporcie NIK a 62% uczniów szkół średnich tak naprawdę ledwo daje radę z matematyką w takiej formie, w jakiej serwuje ją polska szkoła naszym dzieciom.
Ktoś powie, że się uczepiłem poziomu nauczania, już tłumaczę: gdyby nie skala 1-6 i obecność oceny dopuszczającej, aż 62% maturzystów nie zdałoby matury lub w ogóle nie skończyłoby szkoły w czerwcu. Czy to kogoś nie powinno zainteresować tak zupełnie na poważnie? Czy czasem ktoś za ten stan oświaty nie odpowiada?
W wierszu ze staniną 9. widać, iż najwyższy 89-100% przedział punktowy wyników zdobyło 4% całej zdającej ponad ćwierćmilionowej populacji. Egzamin w formie rozszerzonej zdawało około 28% z 260 150 tys. i także tylko 4% ze zdających osiągnęło najwyższy poziom. Mówimy więc o grupie 10406 osób w Polsce, co stanowi 0,23% wszystkich uczniów w kraju (4,5 mln.), którym ocena dopuszczająca i cała skala jest zbędna. To dla nich przez 12-13 lat edukacji Polska:
- wprowadza reformy;
- tworzyła fikcyjną i obraźliwą dla większości środowiska ocenę celującą w nowej skali 1-6;
- organizuje konkursy wiedzy pozaszkolnej;
- wynalazła średnią ważona;
- funduje stypendia i nagrody rzeczowe;
- także dla nich wymyślono świadectwa z paskiem i szereg innych wyróżnień lokalnych związanych z tradycjami konkretnych placówek.
Jako dorośli członkowie społeczeństwa możemy być dumni z tej „garstki” młodzieży, wybitnych matematyków i nie tylko, ale jako rodzice dzieci bez wielkich talentów do nauki przedmiotów szkolnych mamy nieodparte wrażenie wykluczenia. Mało tego. Gdy przeanalizujemy materiał programów szkolnych i wymagania, szybko dochodzimy do wniosków, iż te same funkcjonowały i równie traumatycznie wpływały na babcie i rodziców współczesnych uczniów!? Zmieniły się nazwy szkół, zniknęły ze statutów i programów przymiotniki „socjalistyczna, socjalistyczne, socjalistyczny” itd., ale poza tym nic się nie zmieniło.
To nie wszystko! Liczba 62% „przegranych” z matematyki nie zawiera informacji o uczniach techników rezygnujących ze zdawania egzaminu dojrzałości. To poważny problem w tego typu placówkach. MEN nie chwali się diagnozą, bo dane statystyczne o spadku zainteresowania maturą w technikach zatrważają. Prawdopodobnie w dużej mierze szkoły, czyli nauczyciele wymuszają na uczniach rezygnację. Dawniej technika przygotowywały młodzież do studiów na politechnikach, dzisiaj to szkoły na poziomie szkół zawodowych. To porażka systemu oświaty.
2. Dopuszczająca ocena oferty edukacyjnej
Ocena dopuszczająca to dzisiaj także symbol ustawicznie zaniżanych wymagań szkoły (także CKE). Jest jedynym antidotum na przestarzałe programy i metody nauczania władające systemem. Jego cechą wiodącą jest histeryczne i dogmatyczne wręcz odrzucanie współczesności informatycznej w sferze ideowej. Szkołę cechuje największy i niespotykany w historii ostracyzm w stosunku do nowoczesności.
Szkoła zastrasza świadomą swoich potrzeb młodzież. Pompuje wciąż balon tradycji i dogmatów edukacyjnych, stygmatyzując każdego, kto nie chce się podporządkować. Najlepszym przykładem są zjawiska maturalnych odwołań dorosłych Polaków do „innych dzieł kultury”. Otóż większość ze zdających pisemną maturę najchętniej odwołuje się do „Balladyny”, „Małego Księcia” etc., do lektur przeczytanych w szkole podstawowej pod wpływem nadzoru rodziców. W szkole średniej znikoma liczba uczniów czyta lektury. Duży procent także lubi nawiązywać i uznawać za arcydzieła filmy akcji, przygody sci-fi zamiast zalecanych przez szkołę klasyków.
Czy można wymarzyć sobie lepsze narzędzie ewaluacyjne niż matura? Dorośli młodzi ludzie może i nieświadomie, ale wyraźnie wskazują miejsce oferty edukacyjnej państwu. Jak reaguje na to MEN i reszta społeczeństwa? Cóż, przez 75% czasu edukacji licealnej i w technikach uczniowie nie mają kontaktu ze współczesnym językiem polskim, ponieważ „przerabiają” staropolszczyznę zupełnie nieadekwatną i nieprzydatną w ich dojrzałym życiu. Dopiero w ostatniej klasie zbliżają się do wieku 20-stego a wiek 21. jest niemal zakazany.
„Matematyka, na litość Boską!” – chciałoby się powiedzieć. To przedmiot wiodący i klucz do rozwoju technicznego kraju. Jeśli nie będziemy mieć poważnych inżynierów rozumiejących minimum kluczowych pojęć nauk ścisłych, będziemy skazani na niewolnictwo patentowe. Wciąż ustawiamy się w kolejkach do krajów rozwiniętych, gdzie przemysł współpracuje z uczelniami i „łowi talenty”, aby te niosły rozwój informatyczny, medyczny itd. A w Polsce uczniowie pierwszych klas szkół średnich nie potrafią nauczyć się tabliczki mnożenia, czyli podstaw matematyki? Nie, no wierzyć się nie chce!
Dorośli uczniowie na potęgę zdają egzaminy na prawo jazdy. O dziwo, w ciągu miesiąca są w stanie opanować kilka tysięcy pytań i odpowiedzi po to, aby móc jeździć autem. Czy to nie wystawia fatalnej oceny ewaluacyjnej polskiej szkole?
Jak to jest, że całymi latami uczeń „wypiera ze swojego umysłu” podstawowe operacje matematyczne, nie jest w stanie przeczytać 100 stron lektury w ciągu wielu lat szkoły średniej a w miesiąc poznaje meandry obcej dziedziny i odnosi sukces!? A przecież na każdej lekcji szkoła podcina mu skrzydła i system wmawia dorosłemu człowiekowi, że „do niczego się nie nadają”, bo nie wie tego, tamtego i owego materiału, więc znowu dopuszczający!?
Coraz głębiej zakorzenia się w nas przeświadczenie, iż to nie dzieci, nie uczniowie są dopuszczający, „Bóg poskąpił im talentu”, ale to właśnie szkoła zupełnie nie dostrzega ich potrzeb i programowo pomija współczesność, czyli stoi w miejscu i w ogóle się nie rozwija od… 30 lat? Uczniowie mówią: „OK, zdam na dopuszczający i dajcie mi święty spokój!”. Szkoła uprawia sztukę dla sztuki, udając proces edukacyjny i przyjmuje za dobrą monetę korzenie się ucznia zdającego na dopuszczający. Tak wygląda obłuda i pozorowanie działań.
3. Podsumowanie
Ocena dopuszczająca to zjawisko masowe w szkołach średnich i gdyby ndst. miała moc promującą, oceny te zamieniłyby się miejscami. Uczniowie zdają na „dopy” tylko po to, aby „nie strzelić kibla” – nie powtarzać klasy. Jako efekt gry w ciuciubabkę z systemem ocena dopuszczająca udowadnia, że młodzi wygrywają! Ich zwycięstwo polega na masowym mówieniu systemowi „nie” właśnie poprzez oceny. Jak to działa?
Państwo nie ma czasu i ochoty na głębokie reformy programowe w nauczaniu przedmiotów kluczowych, egzaminacyjnych. Są one prowadzone sztampowo z dala od internetu i multimediów, jakby szkoła zupełnie ignorowała fakt, że młodzież żyje w zupełnie innej epoce niż ich nauczyciele. Najbardziej nowoczesnym i aktualnym podręcznikiem jest książka do informatyki, choć i tak napisana przed pięć lat temu zawiera określone przekłamania. Autorzy muszą jej atrakcyjność zmieniać z roku na rok lub co najmniej co dwa lata, aby wiedza w niej zawarta wyprzedzała wiedzę uczniów. Pozostałe przedmioty zawierające treści nieatrakcyjne dla użytkownika social mediów są zupełnie młodym ludziom niepotrzebne.
Czy skoro uczniowie nie robią postępów takich, jakie zakłada program, są skazani na krytykę? A może czas dostosować program do potrzeb współczesności lub nawet nieco naciągnąć ją, skupiając się na kosmicznej przyszłości pokoleń? No właśnie. Przyjęte np. dogmaty uczenia pisania i czytania, podstaw matematyki są złe czy może sposób nauczania tych dziedzin wiedzy i wyposażania uczniów w umiejętności należy zmienić? Aż nie chce się wierzyć, że 46% młodych Polaków nie stać na ocenę wyższą niż dopuszczająca z matematyki a 95% w ciągu roku nie czyta żadnej książki?
Czy nie można by na przykład zaprogramować jakiejś prostej, intuicyjnej apki do smartfonów, aby uczniowie „łykali wiedzę szkolną” i bawili się nią, wymieniali spostrzeżeniami, osiągnięciami? Cóż, najpierw nauczyciele musieliby dostrzec współczesność, czyli najpierw jacyś nauczyciele musieliby nauczyć kilka pokoleń uczniów, którzy wypracowaliby podstawy nowych programów szkolnych i metod zdolnych zainteresować kolejne pokolenia. Obawiam się, że niestety, nikomu z zarządzających oświatą ani nawet nie przyszło na myśl stworzyć tego typu podwaliny pod tego typu myślenie a co dopiero plany racjonalnego działania.
Łatwo jest państwu, rządzącym i nadzorowi pedagogicznemu dumnie stać na straży obecnego status quo polskiej edukacji. Za to im się płaci wszak a nie za myślenie futurystyczne. Dążymy więc ku przepaści i co najgorsze do emigracji tych 4% najbardziej utalentowanych z każdej populacji wkraczającej na rynek pracy. Będą mieć udziały w globalnych patentach i pracować w prężnych, młodych zespołach za granicą. Na urlopy zaś będą wracać do Polski, na „nietkniętą nowoczesnością” i cywilizacją techniczna ziemię ojców, do skansenu…
Ciuciubabka z systemem obejmie kolejne pokolenia aż do całkowitego wypompowania talentów, zdolnych ludzi z naszej ojczyzny. Przykre, ale tak właśnie, drenująco, działa polska oświata oparta na socjalistycznych wzorcach pedagogiki, dydaktyki i psychologii: „To uczeń ma się podporządkować zasadom systemowym a nie grzebać przy nich” – od czasów takiego spojrzenia na szkolny „zamordyzm” minęły „lata świetlne”. Zarządzający oświatą nie pochodzą z „planety współczesność” albo po prostu nikt za nią nie odpowiada. Pozostawiona więc sama sobie jest skazana na porażkę.
Strażnicy bramy – od kogo zależą zmiany?
Tytuł cyklu „Strażnicy bramy” to aluzja do przypowieści zawartej w „Procesie” Franza Kafki (zob. Kafka i poszukiwanie szczęścia). Jest tam mowa o strażniku pełniącym rolę odźwiernego bramy prawa, do której przyszedł prosty człowiek. Pragnie on pójść dalej, wejść za bramę, aby poznać prawdę o życiu i szukać szczęścia, ale strażnik go zatrzymuje, strasząc konsekwencjami i onieśmielając. Tak działa współczesna polska szkoła. Niby jest pełna empatii i marzeń o idealnych absolwentach, ale tak naprawdę nie bardzo wie, jakiego obywatela ma kształtować a ocenianiem „podcina mu skrzydła”. Kto ma zmienić ten stan rzeczy, jeśli nie świadomi „Strażnicy bramy”?