1. Samooczyszczenie systemu 2. Porażki niezawinione 3. PRL nie zdał matury 4. Zatapianie techników 5. Otwarcie na obcokrajowców 6. Podsumowanie
Nadzór pedagogiczny ma obecnie „podane na talerzu” (e-dzienniki) osiągnięcia ucznia (4,5 mln osób) i poziom zdobywanych przez niego kluczowych kompetencji mierzony w ocenach szkolnych. Dotyczy to całego cyklu edukacji. Ewaluacja pracy szkoły (48 tys. placówek) i konkretnego nauczyciela (grupa ok. 0,5 mln osób) jest równie czytelna (oceny awansu zawodowego + staż pracy, dodatkowe studia itd.). W związku z tym egzamin diagnozujący i weryfikujący poziom nauczania jest niepotrzebny. Badanie dojrzałości do podejmowania samodzielnych decyzji przez młodego człowieka poprzez egzamin maturalny już od dawna jest nieaktualne.
Nie matura, ale świadectwo ukończenia szkoły średniej powinno być kluczem do spełnienia marzeń młodych pokoleń o edukacji. Można by też wprowadzić egzamin urzędniczy na wzór Korei Południowej, którego zdanie jest przepustką nie tylko na uczelnie, ale do pracy w administracji państwowej. Innymi słowy za egzaminem tego typu powinien stać jakiś prestiż i koniecznie awans społeczny.
Matury mogłyby lub też powinny pozostać dla zainteresowanych w formie online i w ograniczonej ilości, np. trzech podstawowych i rozszerzonych formach, aby nie obciążać organizacyjnie życia szkoły i nie generować kosztów w wysokości zwykle +-300 mln. PLN. Te pieniądze przydałyby się oświacie w wielu innych miejscach. Godzien rozważań jest powrót do egzaminów na studia, które aktualnie każda uczelnia może za darmo przeprowadzać na własnych zasadach.
Zdanie matury jako fakultatywne (dowolne) pozwoliłoby tym, którym ona niestraszna, zdobyć dodatkowe punkty podczas naboru przez uczelnie. Absolwenci bez matur byliby przesuwani w kolejce do wybranych kierunków, ale nie dyskwalifikowani.
Uczynienie z matury egzaminu dobrowolnego a nie przymusowego byłoby ukłonem w stronę absolwentów szkół, którzy w ostatnich 20-30 latach nie zdali i nie zdają matury.
1. Samooczyszczenie systemu
„Otwórzmy drzwi uczelni na oścież!” to konieczność wynikająca z potrzeby samooczyszczenia systemu edukacji. Tworzyli i tworzą go ludzie uznawani powszechnie za elitę społeczeństwa, bo posiadający wyższe wykształcenie, co w PRL-u było elitarne. Nieco ponad 10% społeczeństwa mogło poszczycić się posiadaniem wyższego wykształcenia do czasów przełomu w 1989 r. i odzyskania przez Polskę suwerenności.
Aktualnie w kraju funkcjonuje około 400 uczelni wyższych a 2018 r. 44% młodych Polaków miało za sobą studia. Liczba osób z wyższym wykształceniem przekroczyła z pewnością 30%.
W skład społeczności szkolnej wchodzi obecnie 4,5 mln dzieci i młodzieży, 0,5 mln nauczycieli, ale też drugie tyle pracowników administracyjnych i około 9 mln rodziców czy opiekunów prawnych uczniów. Jest to więc dość pokaźna grupa „patrząca na ręce” kadry pedagogicznej wraz z kuratorami, wizytatorami i urzędnikami departamentów MEN. Oprócz nich państwo wprowadziło do życia szkoły wiele elementów sprawdzających jakość jej pracy. Chodzi między innymi o zasady awansu zawodowego nauczycieli, egzaminy zewnętrzne czy wskaźnik EWD. To zrozumiałe, że kolejne rządy i społeczeństwo ma prawo do kontrolowania poziomu działań systemu. A jednak nie ustrzeżono się „błędów i wypaczeń”, które wciąż są powielane.
Poważne wady systemu oświaty generowały i wciąż generują ludzką krzywdę wyrządzaną młodym pokoleniom. Wystarczy zerknąć na totalną wolność systemu oceniania osiągnięć uczniów. Co szkoła to inne zasady, co nauczyciel to inne nawyki i w efekcie ogromny strach uczniów oraz rodziców przed upominaniem się o prawa dziecka i ucznia: „Lepiej się nie odzywać na wywiadówce, bo można zaszkodzić swojemu dziecku”.
Takim milczącym potwierdzeniem zgody na zaistniałą sytuację jest brnięcie mimo wszystko w stronę uznania matury za niepodważalną wartość przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Czas to zmienić, bo nie wiemy dzisiaj, ilu uczniów tradycja ta zniszczyła, podcinając im skrzydła, ale że wielu, to pewnik. Chodzi między innymi o najważniejsze z porażek edukacyjnych i działań niezgodnych z prawem:
1. Na maturze „powinęła się noga” abiturientom z przyczyn niezależnych od nich.
2. Maturzyści nie znaleźli dostatecznego wsparcia lub nie byli właściwie ocenieni w szkole.
3. Zaszantażowano młodzież, bezprawnie zakazując im zdawania matury.
Wszystkie osoby w jakiś sposób odsunięte przez system od matury, których od 1945 r. policzyć nie sposób, można by dzisiaj dowartościować, zapraszając na uczelnie wyższe bez przymusu zdawania jeszcze raz matury. Krok ten można byłoby uznać za swoiste przeprosiny i podanie dłoni osobom pokrzywdzonym przez szkołę.
2. Porażki niezawinione
Dysleksja jako zaburzenie hamujące przyswajanie wiedzy przez uczniów i powodujące trudności z tym związane funkcjonuje w polskiej szkole od początków XXI wieku. Wcześniej nierozpoznawalna stygmatyzowała uczniów, wyłączając ich poza nawias tzw. „normalnej społeczności”. Powiedzmy, że około 10% uczniów z dysfunkcjami a nie z „patologicznym lenistwem we krwi” lub „nieokrzesanych” – jak często słyszało się opinie na wywiadówkach – to dzieci piętnowane przez środowisko w okresie 60. lat funkcjonowania „tradycji maturalnej”. Gdy dzieci te dorastały do pełnoletności i stawały przed zadaniami maturalnymi, jedni mogli już sobie radzić, inni jeszcze nie, gdyż zaburzenia dysleksji z czasem ustępują pod wpływem wielu czynników.
Poczucie przebywania w środowisku, gdzie wszyscy mają takie same prawa, to podstawa osiągania sukcesów i prawidłowego rozwoju. Dzieci z zaburzeniami bez diagnozy były krzywdzone systemowo.
W praktyce istniał jeden poziom wymagań wobec maturzystów np. z języka polskiego: „Trzy rażące błędy ort. i oblana matura!”. Przed 2005 rokiem prace maturalne poloniści zabierali do domów i tam je poprawiali, a po latach robili to w szkole. Mogli na niektóre błędy przymykać oczy, ale też musieli wywiązywać się z danego im zadania rzetelnie. Ulubionym uczniom, dzieciom znajomych itd. pozwalali z pewnością na więcej, rozrabiającym i naprzykrzającym się latami mogli zagrodzić drogę do studiowania. Trudno określić, dla jakiej grupy maturzystów zaburzenie czytania kończyły się egzaminem poprawkowym, obniżeniem oceny lub utratą szans, a także wiary we własne możliwości.
Egzaminy poprawkowe stygmatyzowały i wielu nie chciało ryzykować ponownego „oblania matury”. W latach 90-tych szkoły średnie przeżywały oblężenie uczniów dorosłych, którym nakazano „wyrównanie wykształcenia” pod groźbą utraty pracy. Bywało, że matka zdawała na tzw. wieczorówce maturę a córka w dziennej szkole. Osoby po liceum masowo zapisywały się na studia licencjackie.
To był bardzo niehumanitarny system i zrozumiano to po wielu latach… To znaczy, zrozumieli ci, którzy „pochylili się nad problemem” lub powinni byli obserwować, analizować system. Jeśli ktoś, może większość(?), „tylko tutaj sprząta”, czyli nie bierze odpowiedzialności za błędy edukacji, trudno.
Dzisiaj całe środowisko jest mądrzejsze o te kwestie, uczniowie z dysfunkcjami mają wydłużony czas pisania, inaczej też sprawdza się ich ortografię. Zresztą wszyscy maturzyści nie muszą się już jej bać, bowiem za każdą ilość błędów ortograficznych mogą stracić najwyżej 4 z 70 punktów, czyli około 6% oceny całościowej. Zauważmy tę dysproporcję: maturzysta pomimo błędów ort. może dzisiaj zdać maturę a nawet uzyskać 94% pkt, podczas gdy przed 2005 r. był dyskwalifikowany za trzy błędy rażące?
Odnośnie języka polskiego i zaburzeń czytania zauważmy, jak bardzo dzisiaj szkoła naciska na czytelnictwo. Wyobraźmy sobie paralelizm sytuacji do pracy stomatologa, który najeżdża na nerw leczonego zęba, nie stosuje znieczulenia i upaja się potęgą swojego wiertła. Skoro wiadomo, że duża liczba młodzieży ma problemy z czytaniem a ponadto z badań BN wynika, że 95% nastolatków nie czyta książek w ogóle, to czy szkoła nie udaje, że realizuje program nauczania oparty na kanonie lektur? A jeśli tak, czy nadal uporczywie nie dyskryminuje uczniów, zmuszając ich do pisania o lekturach, których nie czytali? Raz do roku ogłasza święto nauki i „zaprasza” abiturientów, zmuszając do wzięcia udziału w masowym poparciu dla systemu, bo jeśli nie, to żegnajcie wymarzone studia?
Czy dzisiaj nie ma takich ukrytych „ograniczników” jak dysleksja? Czy możemy powiedzieć, iż rozpoznaliśmy je wszystkie? Przez dziesięciolecia najmądrzejsi uważali a my (nauczyciele i społeczeństwo) wierzyliśmy, że „Każdego ucznia muszą obowiązywać te same zasady w szkole i nie ma zmiłuj!”. Jakże się myliliśmy i jak współcześnie nie dostrzegamy różnic rozwojowych u młodzieży, równając ich niczym walec, przeciskając przez jeden jedyny walec edukacyjny i wychowawczy.
Z pewnością też nie sankcjonujemy zasady równości. „Uczniowie równi wobec prawa w szkole”?! Jak, kiedy? Wszak w każdej placówce do dzisiaj rady pedagogiczne ustalają kryteria oceniania, klasyfikowania z przedmiotów i zachowania – tego nikt nie odkrył (por. Programowa reforma systemu oceniania)? Uczeń klasy np. 4a na lekcjach z matematyki zdobywa co najmniej 12 ocen w każdym półroczu a uczeń klasy 4b na u innego nauczyciela najwyżej 3-4, w tym jedna jest przepisywana z poprzedniego półrocza. Czy ci uczniowie byli/są równo traktowani? Powtarza się im co rusz w szkole średniej, iż bez matematyki, języka polskiego i języka obcego nie można studiować, nie jest się wykształconym członkiem społeczeństwa? Ale kto tak twierdzi? Może ci sami, którzy przyzwalają na to, aby w jednej szkole uczniowie byli promowani ze średnią ocen 1,51 a w innej i kolejnych ze średnią 1,62 czy 1,85? To ma być ta wzorowa prawość i jedność zasad dla wszystkich?
Dlatego „Otwórzmy drzwi uczelni na oścież!” także przed tymi absolwentami, którzy jeszcze nie wyzbyli się marzeń o studiowaniu i chętnie podjęliby się tego wyzwania w poczuciu pragnienia rozwoju i awansu społecznego. Matura, także poprawkowa, niepotrzebnie ich piętnuje, w końcu ukończyli szkołę średnią. Na marginesie: ilu nauczycieli musiało zdawać egzaminy poprawkowe kilka razy, aby zdobyć tytuł egzaminatora CKE swojego przedmiotu? Czy chwalą się tym w pokojach nauczycielskich?
3. PRL nie zdał matury
W systemie komunistycznym nauczyciel stał na „straży ustroju” i w związku z tym nadano mu jedną z najważniejszych prerogatyw: ocenianie osiągnięć ucznia. PRL pozostawił po sobie tę „bombę wybuchającą nienawiścią uczniów i absolwentów” (rodziców uczniów, ich dziadków) do nauczycieli i szkoły regularnie co roku po rozdaniu świadectw, ale też za każdym razem, gdy pojawia się w internecie artykuł o nauczycielach i pracy szkoły.
Nauczyciel był panem dziecięcych umysłów i młodzieńczych sumień, przewodnikiem dla rodziców mówiącym, jak wychowywać? Przedstawiał „gawiedzi” do wiadomości niepodważalne dogmaty o świecie, jakich go nauczono lub wyczytał z podręcznika mądrzejszy o jedną lekcję od uczniów. Nawet jeżeli nic nie wiedział, po „znajomości dostał tę robotę”, i tylko konfabulował, zawsze miał rację, bo stał/stoi za nim system oceniania pozwalający stłamsić każdego z podopiecznych. Dzisiaj mądrzejszy od nauczyciela jest internet w kilka sekund weryfikujący jego wiedzę a system oceniania przejęły dzienniki elektroniczne – arkusze kalkulacyjne. Z ich analizy wynika niestety, że nic się nie zmieniło. Nauczyciele do dzisiaj oceniają, jak chcą. Szkoły wciąż samodzielnie (lub kopiuj – wklej), często niezgodne z prawem uchwalają statuty, których nikt nigdy nie weryfikuje. W takim środowisku wyrastała i utrwalała się przez 75 lat „tradycja maturalna” po II wojnie światowej.
W odniesieniu do oceniania matur nauczyciele PRL-u i odrodzonej Polski do 2005 r. mieli przestrzegać dwóch naczelnych zasad. Pierwsza z nich mówiła o tym, iż „Dobrym zwyczajem ucznia szkoły średniej jest zakończenie jej zdaną maturą”. I w większości matematycy i językowcy bardzo się starali, aby uczniowie zdali(!) – nawet jeśli nie daj Boże: nie zdali, to i tak formalnie zdali – bo ich niezdanie podważałoby zaangażowanie i wiarygodność, fachowość nauczyciela. Jakości matur nikt nie kontrolował lub zdarzały się takie przypadki sporadycznie w skali całego kraju. No raj maturalny, nie ma kwestii, ale dla kogo i po co?!
Za czasów PRL-u maturzysta miał już zaplanowaną przez nauczyciela ocenę z matury, zanim wszedł na salę i poznał zadania zapisywane na tablicy, ponieważ funkcjonowała druga zasada, mianowicie: „Ocena z matury ma potwierdzać ocenę końcową z przedmiotu maturalnego”. Niezależnie od tego, jak dobrze abiturient napisał zadania maturalne, raczej niemożliwością było, aby „przeskoczył ocenę” wypracowaną na lekcjach i wystawioną mu przez nauczyciela uczącego go przez lata i… sprawdzającego maturę. Nauczyciel równał oceny z matury do klasyfikacyjnej, bo inna podważałaby jego […] „fachowość. No raj maturalny, nie ma kwestii, ale dla kogo i po co?!”. Inna sprawa, że podczas matur pisemnych „rozwiązanie zadań na ściągach latały po sali bez ograniczeń”, wnosili je na sale rodzice, uczniowie, nauczyciele, tak wszystkim zależało, aby… oszukać system? Więc to o to chodziło? Dzisiaj uczniowie też mają wymyślne systemy komunikacji.
Jak mogły wyglądać przypadki maturalne pokazują kolejne trzy przykłady.
Przykład 1.
Gabinet dyrektora szkoły. Lata 1945-2004. Dyrektor pyta nauczycielkę, dlaczego oceniła pracę ucznia Kowalskiego zawartą na trzech stronach A4 na ocenę dostateczną, skoro nie ma w niej żadnych błędów? Słyszy w odpowiedzi: „Kowalski był dostatecznym uczniem. Będzie zadowolony, że zdał”.
Przykład 2.
Gabinet dyrektora szkoły. Lata 1945-2004. Dyrektor mówi do nauczyciela po zerknięciu na ocenę pracy Kowalskiego: „Droga towarzyszko / koleżanko (tak się mawiało do członków partii lub innych organizacji rządzących krajem), ojciec Kowalskiego to człowiek zasłużony. Bardzo was / panią proszę o podwyższenie tej oceny”. Takiej rozmowy nie musiał przeprowadzać dyrektor po maturze, ale mogła odbyć się poza szkołą i o wiele wcześniej.
Przykład 3.
Gabinet dyrektora szkoły. Lata 1945-2004. Wchodzi uczeń Kowalski, wita go dyrektor: „Siadaj tutaj, masz arkusz papieru z tekstem i drugi, czysty z czerwoną pieczątką. Przepisz pracę na ten arkusz”. Tak mogła wyglądać matura pisana przez niektórych uczniów bliskich dyrektorowi szkoły, nauczycielowi, aparatowi władzy itd. Na różnych forach w dyskusjach na temat matur i szkoły sprzed lat można poczytać o korupcji, nepotyzmie, kastowości i klasowości uczelni wyższych, gdzie z tzw. przywileju rektorskiego korzystały dzieci decydentów i dygnitarzy. Było normą, że dzieci lekarzy, prawników, żołnierzy itd. dostawali się bez problemów na wybrane przez rodziców kierunki studiów po znajomościach, a zatem i ich matury musiały być „nieskazitelne”.
Uczniowie i maturzyści przez 60 lat (1945-2005) nie byli wobec prawa równi, dlatego PRL nie zdał matury, czyli okazał się systemem utrwalającym chaos. Jedni mogli więcej, inni mniej.
Większość z pewnością pracowała uczciwie na swoje oceny, choć i w tym zakresie system oceniania był niejednorodny, zatem niesprawiedliwy. Jednym nauczyciele dawali „nieoficjalnie” zagadnienia do matur ustnych, innym nie. Generalnie do dzisiaj ten rodzaj egzaminów – ustnych – należy do najmniej obiektywnych, najbardziej krzywdzących, bo maturzysta mówi, mówi, uważa, że dobrze i na temat, aby po ogłoszeniu wyników przeżyć szok: „Jak to, przecież wszystko powiedziałem i tylko 45%?”. „Może gdyby w komisji siedzieli inni egzaminatorzy, dostałbyś wyższą ocenę?” – pocieszają go koledzy i rodzice. Tak wzmaga się poczucie społecznej krzywdy. Właśnie dlatego „Otwórzmy drzwi uczelni na oścież!” i w ten sposób zróbmy ukłon w stronę wszystkich tych, którzy stali się ofiarami systemów politycznych, złej woli „ludzi upadłych”, ale też z takiej oto przyczyny, że nie mamy współcześnie mimo wszystko gwarancji, że matura nie krzywdzi nikogo.
4. Zatapianie techników
Dawno, dawno temu, pięcioletnie technika to były szkoły elitarne. Przygotowywały bowiem przyszłych studentów politechnik, inżynierów. Absolwenci szkół podstawowych z najlepszymi świadectwami biegli więc na egzaminy do techników, bo nie tylko że po ich ukończeniu mieli prawo studiować. W przypadku rezygnacji ze studiów mogli znaleźć pracę na lepszych niż absolwenci liceów stanowiskach, ponieważ odbywali w szkołach praktyki zawodowe. Wielu mawiało dumnie: „Nie po to kończyłem technikum, aby teraz pracować fizycznie!”. I faktycznie, znajdowali zatrudnienia jako kierownicy, majstrowie, kadra nadzorująca. Te czasy minęły i od lat można mieć wrażenie, jakby ktoś bardzo się starał „zatopić ten statek”.
Aktualnie wiele szkół technicznych traktowanych jest przez system jak „piąte koło u wozu” a przez absolwentów jako „szkoła ostatniego wyboru” – „Byle nie iść do zawodówki…” – bronią się uczniowie szkół podstawowych (wcześniej gimnazjów). Bierze się to z faktu obniżenia wymagań punktowych dla kandydatów. Różnice między liceum a technikum to około 40 pkt. a oznaczają one, iż do technika wybiera się młodzież z poważnymi problemami w nauce. Wielu nie zna tabliczki mnożenia, ma problemy z czytaniem i rozumieniem, co do nich mówią nauczyciele. Na wstępie wita ich system nauczania złożony z 20. a nie jak w liceum z 14. przedmiotów nauczania. Już sama ich ilość przytłacza.
Ktoś powie, że przecież technicy mają 5 lat na realizację podstawy programowej. To prawda, ale świat się zmienił i należy pamiętać, że uczniowie szkół średnich interesują się nauką szkolną do pełnoletności. Gdy zaczynają opuszczać masowo zajęcia, to sygnał, że weszli w fazę „robienia prawa jazdy”. Chwilę później uczniowie techników rozpoczynają dorywczą lub już stałą pracę zarobkową i często zdarza się, że podczas zajęć odbierają telefony od swoich szefów z nakazem: „Trzeba za godzinę jechać po towar” lub „Musisz dzisiaj wcześniej przyjść, bo…”. To nie jest dla nich walka o karierę, ale w wielu przypadkach dorabianie do domowych budżetów lub praca dla siebie.
Zdobycie stałego zatrudnienia przez ucznia 3-5 klasy szkoły średniej przewartościowuje jego życiowe plany i stosunek do obowiązków szkolnych. W technikach z większości przedmiotów może dominować postawa typu: „Byle zdać do kolejnej klasy”. Zatem nie ma tu co mówić o ambicjach w zdobywaniu lepszych ocen, zdawaniu matury na 100%. A przypomnijmy, że szkoły są rozliczane ze wskaźnika EWD, który nie uwzględnia faktu pracy zarobkowej ucznia. Owszem, w wielu statutach szkół widnieje zapis zezwalający dyrektorom na skreślenie ucznia z listy, czyli „wyrzucenia go ze szkoły”, gdy przekroczy liczbę 100 godzin nieobecności bez usprawiedliwienia. Jakkolwiek dla wielu dorosłych już ludzi dodatkowy grosz dla ich rodzin to ważniejszy priorytet niż „bezproduktywne siedzenie w szkole”.
Rozmowa nauczyciela, wychowawcy czy dyrektora szkoły, czyli urzędników państwowych z uczniem zaangażowanym w pracę zawodową, zarobkową, to rozmowa z całkiem innym człowiekiem niż założenia edukacyjne i programy wychowawcze nastawione na wychowywanie i socjalizację młodzieży niezatrudnionej. Pracujący uczniowie to w wielu przypadkach kucharze, kelnerzy, sprzedawcy, zaopatrzeniowcy, kierowcy, menadżerowie itp. na co dzień przyzwyczajeni do prowadzenia dojrzałych i odpowiedzialnych rozmów z klientami. Szkoła nie ma argumentów, aby ich socjalizować, gdy to oni „socjalizują” swój potencjalny rynek usług. Ponadto szkoła przegrywa z zakładami pracy, ponieważ niewielki procent uczniów odbywających praktyki szkolne uzyskuje za nie godną zapłatę.
Przeciwko technikum działa także system oceniania szkół przez pryzmat wzrostu wskaźnika Edukacyjnej wartości dodanej (por. Szkoła barbarzyńców). Gdy jest zbyt niski, placówka zyskuje miano „szkoły straconych szans” i jest napiętnowana w środowisku lokalnym a nauczyciele przygotowujący wśród członków rady pedagogicznej. Oskarża się ich o zaniżanie naboru, rozgrzeszając resztę z „nicnierobienia”. Ambicjami więc kadry techników i liceów przygotowującej uczniów do wypełnienia „tradycji maturalnej” stało się podwyższanie EWD, czyli dążenie za wszelką cenę do uzyskania jak najwyższych średnich punktacji z matur. Przekłada się to na stosunek nacechowany brakiem empatii nauczycieli „barbarzyńców” do uczniów.
Uczniom liceów nie można powiedzieć: „Jesteście słabi i na pewno nie zdacie matury, więc jej nie zdawajcie” – w domyśle: „Nauczyciel, dyrektor i szkoła na tym ucierpi”. Ale można takie zdanie zasugerować maturzystom techników a po latach wręcz uczynić z tego normę w postaci ultimatum: „Kowalski, ty w ogóle się nie przykładasz i z pewnością nie zdasz matury, więc jeśli wycofasz swoją deklarację maturalną, to postawię ci ocenę pozytywną i skończysz szkołę”. W przeciwnym razie uczeń będzie musiał powtarzać klasę. I maturzyści techników rezygnują z matur. Jaki to jest procent abiturientów, wie tylko MEN, ale choćby nawet był to jeden uczeń, aby go nie skrzywdzić, warto zmienić zasady, nawyki systemu, tradycje.
Zmniejszając liczbę maturzystów w stosunku do liczby abiturientów, szkoły w sposób „siłowy” podwyższają swoje wyniki maturalne, krzywdząc uczniów szczególnie w technikach, „wybijając im z głowy maturę” i niszcząc ich marzenia. Dlatego „Otwórzmy drzwi uczelni na oścież!”.
5. Otwarcie na obcokrajowców
Od co najmniej pięciu lat liczba uczniów szkół średnich wzrosła dzięki emigrantom zarobkowym i naukowym z krajów sąsiednich, głównie z Ukrainy i Białorusi. Dzieciom emigrantów trudno jest się zintegrować z polskimi uczniami, ale największe wyzwania towarzyszą młodzieży. Wyrwani ze swojego środowiska przyjeżdżają do Polski, aby zdobyć średnie wykształcenie w ogólniakach i technikach, a także w szkołach zawodowych.
W większości mimo trudności językowych abiturienci ze Wschodu przez lata nauki wykazują ogromną wolę zmiany swojego życia. Zdobywając bardzo dobre oceny z większości przedmiotów, są jednak skazani na porażkę maturalną głównie dlatego, że mają za mało czasu na opanowanie języka polskiego pisanego na poziomie podstawowym. W wielu przypadkach zestresowani zaczynają pisać po ukraińsku czy rosyjsku, używając składni i wyrazów polskich. Egzaminatorzy są zmuszani dyskwalifikować takie prace.
Porażka maturalna pomimo wielu lat pracy w szkole polskiej dla wielu Ukraińców i Białorusinów oznacza poważne rozczarowanie. Dla młodych mężczyzn z Białorusi to podwójna klęska oznaczająca przymus powrotu na Białoruś w celu odbycia obowiązkowej służby w reżimowych organach wojskowych i milicyjnych.
Polska popełnia olbrzymi błąd nie do wybaczenia szczególnie dzisiaj, gdy sytuacja na Białorusi jest fatalna dla rozwoju wolności, którą młodzież stamtąd poznała w naszym kraju. Nie trzeba być politykiem lub historykiem, aby wyobrazić sobie, jaki los i poniewierka spotyka stygmatyzowaną przez władze młodzież powracającą z Polski na Białoruś.
Wielkie zaufanie, jakie mają narody Ukrainy i Białorusi, wysyłając do nas kwiat młodzieży na naukę, Polska zaprzepaszcza, upierając się przy dogmatycznej i napompowanej do granic możliwości tradycji maturalnej. Dlatego „Otwórzmy drzwi uczelni na oścież!” to postulat mogący ratować nie tylko marzenia, ale i życia młodzieży zagranicznej, w tym z pewnością białoruskiej.
6. Podsumowanie
„Są krzywdy, których człowiek czujący swą godność, znieść nie może” – pisał Henryk Sienkiewicz. Pod każdym artykułem umieszczonym w internecie a dotyczącym pracy szkoły pojawia się mnóstwo komentarzy i hejtu. Wypowiadają się tam absolwenci skrzywdzeni właśnie przez system, zmuszani do wielkiego wysiłku a oceniani przez mało transparentne zasady i ludzi pozostawionych na pastwę niedomówień prawnych (por. Wypaczona metoda średniej ważonej), oceniających wg widzimisię i dziennego nastroju lub stawiających słupki ocen ndst. z powodu braku autorytetu i dyscypliny w klasie.
Dowodem braku szacunku szkoły do ciężkiej pracy uczniów jest raport NIK z 2018 r., gdzie aż 46% uczniów szkół średnich otrzymało oceny dopuszczające z matematyki na świadectwach. Duża ich część to skutek właśnie braku wyobraźni i czytelnych ogólnopolskich kryteriów oceniania opierających się głównie na zastraszaniu uczniów wysokimi wagami dla ocen ze sprawdzianów i testów próbnych z egzaminów zewnętrznych – tego nie sprawdzała NIK. Przypuszczenia są oparte o analizę 100 statutów szkolnych dostępnych w internecie po kliknięciu fraz: „statut szkoły” i/lub „średnia ważona”. Zaledwie kilkanaście miało poprawne, zgodne z ustawą oświatową zasady oceniania (por. Średnia ważona poradnik).
Jakkolwiek ustawa z 1991 r. nie precyzuje zasad oceniania, ale daje wolną rękę nauczycielom. Czy ustawa może wymuszać stanowienie prawa szkolnego na osobach, które nie mają uprawnień do jego tworzenia? Czy ktoś kiedyś zaskarży ją do SN w trosce o równouprawnienie uczniów z tezą: „Pragniemy, aby nasze dzieci były oceniane tak samo niezależnie od miejsca, szkoły, nauczyciela prowadzącego zajęcia!”.
W raporcie NIK chodzi o setki tysięcy ocen dopuszczających wystawionych w latach 2015-2017, więc sprawa jest bardzo poważna. Wiąże się z poczuciem wzrastania dzieci i młodzieży w środowisku toksycznym, gdzie już od pierwszej klasy szkoły średniej uczeń oswajany jest z myślą, że program nauczania przerasta jego możliwości intelektualne a w technikum, że nie będzie zdawał matury, bo i tak sobie nie poradzi z… Nauczyciele oczywiście są bardzo mili i świetnie tłumaczą, lecz wielu później do piątek z odpowiedzi ustnej i zadań domowych, pracy w grupach i projektów dostawia jedynki ze sprawdzianów i próbnych egzaminów z tak kosmicznymi i nienaturalnie wysokimi wagami, że uczeń dostaje ocenę dopuszczającą na koniec roku szkolnego. Jest jeszcze uczony, że to przez jego brak zaangażowania i „ograniczenia” nie daje rady. Tyle że piątki za kartkówki i prace w domu mają wagi np. 1, 2 a za sprawdziany i próbne egzaminy np. 10, 11.
Tak się składa, że żyjemy w czasach, kiedy bez rewolucji możemy dokonać pożądanych reform i zmian jakościowych w edukacji, przyszłości Polski. Tyle że jakby wciąż nikt się nie kwapi wziąć za nią odpowiedzialność? Dziesiątki ludzi zmienia organizację pracy szkoły, kolejne rządy wprowadzają typy szkół, budują gimnazja, wymyślają egzaminy zewnętrzne, aby później je likwidować. To przychodzi łatwiej niż diagnoza jakościowa, której podstawą jest ocenianie. Współcześnie można je w ogóle wyłączyć spod gestii nauczycieli, jednak czy ktoś to rozważa?
Żal każdego absolwenta, któremu niezdanie jednego z przedmiotów maturalnych zamyka drogę do realizacji marzeń. Żal też każdego, komu nauczyciel postawił ultimatum, aby nie zdawał. Dla nich „Otwórzmy drzwi uczelni na oścież!” i dla przyszłych pokoleń, którym być może „tradycja maturalna” stawia wymagania, których spełnić nie mogą, lecz dzisiaj jeszcze tego nie wiemy, jak w przypadku dysleksji.
PS.
Wczoraj (11.08.2020 r.) MEN podało wyniki matury 2020 – 74% z 259 272 maturzystów zdało. Oznacza to, iż 26%, czyli ponad 67 tys. uczniów będzie miało problemy w dostaniu się na upragnione studia. Ilu w ogóle w tym roku było maturzystów w klasach maturalnych, jaki procent zrezygnował ze zdawania tego egzaminu we wszystkich typach szkół? Ilu było wśród nich dyslektyków?
Już za kilkanaście dni, 25.08., matura poprawkowa. Kolejna szansa dla wielu tłamszonych i niedostosowanych do programów, do nawyków nauczycieli, podręczników itd. Także dla nich „Otwórzmy drzwi uczelni na oścież!”.
Strażnicy bramy – od kogo zależą zmiany?
Tytuł cyklu „Strażnicy bramy” to aluzja do przypowieści zawartej w „Procesie” Franza Kafki (zob. Kafka i poszukiwanie szczęścia). Jest tam mowa o strażniku pełniącym rolę odźwiernego bramy prawa, do której przyszedł prosty człowiek. Pragnie on pójść dalej, wejść za bramę, aby poznać prawdę o życiu i szukać szczęścia, ale strażnik go zatrzymuje, strasząc konsekwencjami i onieśmielając. Tak działa współczesna polska szkoła. Niby jest pełna empatii i marzeń o idealnych absolwentach, ale tak naprawdę nie bardzo wie, jakiego obywatela ma kształtować a ocenianiem „podcina mu skrzydła”. Kto ma zmienić ten stan rzeczy, jeśli nie świadomi „Strażnicy bramy”?