Czy można uczyć się, rozwiązując testy? Każdy kursant na prawo jazdy odpowie, że tak. Ministerstwo Infrastruktury wyznacza zakres pytań i ich ilość na każdy typ plastikowego dokumentu i od wielu lat nie ma lepszej metody. Wśród zdających są ludzie o zróżnicowanym poziomie przyjmowania wiedzy i nawykach intelektualnych, reprezentują wiele zawodów, przyzwyczajenia umysłowe przekazywane w ich rodzinach przez pokolenia. Niezależnie od wykształcenia i życiowych doświadczeń wszystkich zdających kursantów łączy jeden cel: opanowanie określonej ilości wiedzy z zakresu znajomości zasad ruchu drogowego.
Czy osoba z prawem jazdy prowadząca auto, wioząca rodzinę czy przewożąca towary o wielkiej wartości, dojrzała do odpowiedzialności i zaufania społecznego? Tak, oczywiście.

Zasady testowania
Wśród grupy ludzi z prawem jazdy, w miesiąc lub dwa ćwiczących około dwóch tysięcy pytań i odpowiedzi znajdują się uczniowie i studenci mający problemy z tabliczką mnożenia, czytaniem i pisaniem, a więc z podstawami szkolnej edukacji. Czy przygotowanie się do sprawdzianu z jakiegoś działu wiedzy szkolnej można zamknąć w pytaniach i odpowiedziach, i ewentualnie ile ich by miało być? Każdy autor podręcznika szkolnego zwykł podkreślać lub wytłuszczać część wiedzy, jaką uważa za najważniejszą stanowiącą clou problemu. Podobnie nauczyciele wiedzą, nie tylko z podstawy programowej, w jakiego rodzaju informacje oraz umiejętności należy wyposażyć ucznia, aby można było uznać, że „przyswoił” daną partię materiału. Ergo: każdą wiedzę teoretyczną można zamknąć w pytaniach i odpowiedziach.
Dlaczego więc w systemie edukacji nie ma testów zderzeniowych? Ponieważ nie zawierają one elementów logiki i myślenia dedukcyjnego. Założenie, iż sprawdziany muszą być trudne i zmuszać ucznia do wysiłku intelektualnego większego niż obrona pracy licencjackiej czy magisterskiej to szkolna norma.
Uczenie poprzez testy polega na zapamiętaniu właściwej odpowiedzi dla zadanego pytania. Za proste? Nie pobudzają myślenia a tylko odtwarzają informację, z reguły bezmyślnie? I teraz zaczyna się problem interpretacyjny. Jeśli na tego typu wątpliwości odpowiemy: „Tak”, podważymy sens i metodę np. egzaminów na prawo jazdy lub wstępnych na studia? Jeśli odpowiemy: „Nie”, nie powiemy całej prawdy. Wszystko zależy od tego, w jakim celu będziemy stosować testy? Właśnie. Wyobraźmy sobie, że uczniowie mają do opanowanie dział wiedzy teoretycznej. Spośród wielu stron różnych tekstów wybieramy zagadnienia najważniejsze i formułujemy z nich pytania. Następnie dodajemy do nich odpowiedzi właściwe i kilka niewłaściwych. Uczeń lub student musi wskazać tę właściwą. Będzie wykonywał test dopóty, dopóki nie zapamięta właściwych odpowiedzi na wszystkie pytania. Zależnie od poziomu edukacji i zawiłości sprawdzanego działu wiedzy, możemy ułożyć kilka lub kilkadziesiąt pytań. Im większy zakres materiału i ilość pytań, tym trudniejsze stawiamy przed uczniem zadanie i większa zasługa metody, jeśli się sprawdzi i uczeń uzyska maksimum poprawnych odpowiedzi.
Głęboka woda sprawdzianów
Problem jest czy wiedza zdobyta poprzez ćwiczenia testów będzie trwała? Mówi się, że im więcej wysiłku kosztuje dochodzenie do prawdy, tym dłużej ją pamiętamy. Gdyby zatem uczeń samodzielnie szukał odpowiedzi na konkretne pytania, włożyłby wysiłek w pracę z podręcznikami, jego pamięć dłużej przechowywałaby je z możliwością użycia w przyszłości. Dobrze, ale, myśląc logicznie, jest tu założenie, że uczeń pozna pytania lub sam je ułoży? Właśnie. W takim razie nie ma gwarancji sukcesu, gdyż stawiane przez nauczyciela pytania mogą zawierać niejasności interpretowane różnie przez kilku uczniów. Będą chcieli i mogą podważyć ich zasadność lub choćby składnię. Dlatego pisząc testy zderzeniowe wraz z odpowiedziami, nauczyciel nie pozwala sobie na niedomówienia i uświadamia uczniowi wprost: na to pytanie właściwą odpowiedzią jest tylko „ta”, żadna inna. Zatem w procesie uczenia się nie ma wątpliwości, co jest rzeczą zasadniczą: jakiej odpowiedzi oczekuje nauczyciel? Ta odpowiedź po prostu wybrzmiewa i ma ją zapamiętać uczeń.
Inną kwestią jest „rzucanie na głęboką wodę” uczniów, sygnalizując tylko przekrój tematyczny z dużej partii materiału przed sprawdzianem. Niestety, polska szkoła właśnie na takich fundamentach wyrosła. Wręcz chlubi się zaskakiwaniem uczniów, braniem dzieci i młodzieży znienacka, w matnię i krzyżowy ogień pytań „ściśle tajnych”. Aktualnie tak właśnie wygląda egzamin ustny maturalny z języka polskiego, swoista parodia systemu – zob. „Matura z 'Iron Mana'”.
A przecież skoro dany jest zakres materiału – całość(?), nic nie stoi na przeszkodzie, aby podać także zagadnienia do przygotowania. Czy uczeń trafi na pytania, które przećwiczył i opanował? Trudno powiedzieć, wszak chodzi jeszcze o poziom odpowiedzi. W każdym razie w polskim systemie sprawdzania wiedzy zadania są raczej utajniane. Można by, owszem, wykonać test zderzeniowy, zamieniając cały zasób wiadomości przed sprawdzianem w pytania i odpowiedzi, ale do tej pory nie było to możliwe technicznie lub stawało się kosztowne. Aktualnie jest darmowe i wymagałoby tylko pracy nauczyciela. Wobec tego mamy sytuację, gdzie zdezorientowany uczeń przygotowuje się ze wszystkiego, czyli traci dużo czasu na darmo, gdyż tylko część materiału pojawi się na sprawdzianie.

Skok Felixa a błędny imperatyw systemu
Błędnie w systemie nauczania zakładamy, że podajemy uczniowi, maturzyście wystarczającą ilość instrukcji, aby wykonał skomplikowane zadanie, bo ćwiczył je tygodniami, miesiącami, latami. Tymczasem skok ze stratosfery Felixa Baumgartnera oddany 12. października 2012 roku był opisany w procedurze jawnej dla milionów widzów obserwujących wydarzenie i nie chodziło np. o obliczenie funkcji czy całek matematycznych, napisanie rozprawki maturalnej, lecz o zwykłe czynności znane każdemu, bo doświadczalne codziennie. Miał ją więc odważny Austriak wypisaną na tablicy umieszczonej na wysokości wzroku w kapsule. Dlaczego mówimy o procedurze? Tak określono ciąg komend, wypunktowanych zdań typu: „Odepnij pas”, „Wstań”, „Zrób dwa kroki naprzód”, „Stań w drzwiach”, „Odwróć się tyłem” itd.
Aby wykonać skok ze stratosfery, Felix, dojrzały mężczyzna, musiał wyjść i rzucić się w przestworza, resztę pozostawiając prawu grawitacji. Nie wiedział, że ma odpiąć pas, podejść do wyjścia i wyskoczyć z kapsuły? Wiedział, ale niczego nie pozostawiono bez nadzoru innych ludzi, sztabów generujących olbrzymie koszta.
Czy takie procedury są w szkole? Przecież dla wielu uczniów sprawdziany i egzaminy to dosłownie skok w przestrzeń kosmiczną? Właśnie testy zderzeniowe to tego typu procedura, czyli wyjaśnienie uczniowi: „Przeczytałeś 843 strony powieści. Skup się na testach i rozpoznaj właściwe odpowiedzi, najważniejsze dla interpretacji dzieła. Masz na to tydzień”. Tymczasem po przyjściu ucznia do klasy każemy mu wyciągnąć kartkę i odpowiadać na pytania dla nauczyciela proste lub też nieznane, nauczyciel może ich nie znać, bo nie on jest egzaminowany i oceniany. Oto młody czytelnik przebrnął przez setki stron książki, ale nie bardzo wie, co było tam najważniejsze? Podając mu testy z właściwymi odpowiedziami wyjaśniające szczegóły ważne dla fabuły powieści zbytnio ułatwiamy życie uczniowi? Nie możemy, bo niczego go w ten sposób nie nauczymy a tylko zdemoralizujemy? Tak przynajmniej to wygląda od strony systemu nauczania, uczeń musi wszystko sam a nauczyciel ocenia. Podobnie na matematyce ma rozwiązywać zadania z nowego tematu do skutku, póki nie zrozumie sedna sprawy?
Jeśli każemy uczniowi na zadanie domowe wykonać 5 zadań z matematyki i przy drugim się „zatnie”, bijąc przysłowiową głową w mur, nie wykona pozostałych. Odpisze z internetu lub od kogoś z klasy zupełnie bezkrytycznie i bezrozumnie, czyli nie nauczy się w ten sposób materiału, ledwie muśniętego na lekcji przez nauczyciela na dwóch przykładach. Zatem tak samo kiepski to pomysł jak uczenie się poprzez testy? A jednak od wielu lat cedujemy odpowiedzialność za opanowanie materiału z matematyki, czytania lektur, nauki słówek i gramatyki języka obcego na uczniów.
System i za nim nauczyciele z doświadczeniem uważają, że zadania szkolne są łatwiejsze od procesu i doświadczeń życiowych Baumgartnera, któremu mimo wszystko napisano procedury krok po kroku. Naszym uczniom ich nie trzeba, powinni je znać? Łaskawie podrzucamy im na egzaminy słowniki i tablice matematyczne, takie matryce procedur, może skojarzą, według której rozwiązać zadania a jeśli nie, to ich problem? Podążając w stronę realizacji utopii, mamy pretensje o poziom intelektu ucznia, podsumowując jego starania uwagami typu: „Kolejne pokolenia coraz mniej rozumieją, maję zaniżone ambicje i coraz niższe zdolności intelektualne….”. Ale czy edukacja nadąża za rozwojem cywilizacji? BO w wielu miejscach widać, że w zasadzie programy nauczania i szkolne priorytety nie zmieniły się od „setek lat”.
Od co najmniej 75 lat w polskim systemie nauczania istnieje niepodważalny imperatyw, wręcz dogmat zakładający, iż kolejne pokolenia przychodzą do szkoły z nabytą w domu lub w przedszkolu umiejętnością zapamiętywania i stałym poziomem inteligencji potrzebnym do uczenia się. W związku z tym szkoła nie uczy metod zapamiętywania i „wkuwania” przed testami, sprawdzianami, kartkówkami czy odpowiedzią ustną. Powtarza tylko znane też starszym pokoleniom procedury typu: „Opanuj materiał od strony … do strony… ” a wszelką porażkę ucznia nauczyciel czy rodzic kwituję mantrą: „Nie uważałeś na lekcji, bo gdybyś uważał, nie musiałbyś… lub nie doszłoby do…”.
Zmiana wymagań i podejścia do testów
Zawsze jakiś procent pokolenia nie nadążał za szkolnymi programami. Dawniej mówiło się, że jest to jakieś 5%, góra 10%. Aktualnie około 50% uczniów ma problemy nie tylko z matematyką, wykazując oceny dopuszczające na koniec roku szkolnego. Możemy nadal narzekać i utyskiwać, ale też spróbujmy uczniom powiedzieć, o co nam tak naprawdę chodzi? Nie ukrywajmy tego, tylko stwórzmy dla nich testy zderzeniowe jako alternatywę, zbiory zadań, jakie mają rozwiązać z sukcesem, proste instrukcje do wykonania. Niech po ich rozwiązaniu „unoszą się nad przeciętność” i skaczą niczym Felix ze stratosfery, uśmiechając się do świata z poczuciem spełnienia.
Wielu nauczycieli oburzy się w rodzaju: „Mam uczniom ułatwiać zadanie? Niech czytają podręcznik a wszystkiego się dowiedzą!” – tak, niech czytają, ale zmierzmy najpierw ich możliwości czytelnicze i percepcyjne. Może się okazać, iż język autorów podręcznika to pseudo naukowy bełkot, którego nie rozumie także nauczyciel, więc jak ma zrozumieć uczeń? Przykładem niech będą podręczniki z języka polskiego do szkół średnich, gdzie panuje szablon epok literackich i w związku z tym przemożna liczba uczniów do czasów literatury XX wieku „nie ogarnia” języka staropolskiego i XIX wiecznych rymów literatury, zresztą podobnie do nauczycieli zerkających do didaskaliów. Czyli uwaga, polscy uczniowie przez lata nauki w szkole średniej nie mają kontaktu z językiem polskim współczesnym, bo ktoś założył przed wiekami i od 75 lat po 2. wojnie to obowiązuje, iż ważniejsze jest poznawanie historii języka polskiego niż zgłębianie zasad posługiwania się tym istniejącym obecnie? Tak, właśnie, więc kto narzeka na problemy uczniów ze zrozumieniem zadań, musi brać także pod uwagę barierę językową dzieł podawanych do analizy na zajęciach.
Układając testy zderzeniowe, nauczyciele będą często zaskakiwani konkluzjami, iż de facto wiedzy w formie „mięsistych faktów” wcale nie ma tak dużo i w zasadzie można zrobić nie trzy, ale wyłącznie jeden sprawdzian w półroczu. To może zweryfikować podejście do założeń programu i dotychczasowej polityki lub przyzwyczajeń, a także sposobu oceniania.

Przy układaniu testów otwartych pamiętamy o statystyce, aby ilość poprawnych odpowiedzi nie stanowiła 30% – a, b, c, ale by lista potencjalnych wariantów odpowiedzi składała się z co najmniej 5 alternatyw. Uczeń bowiem może zaznaczać bezwiednie wciąż ostatnie odpowiedzi a mimo to zaliczy test na ocenę pozytywną. W trudniejszych lub ważniejszych zadaniach ostrzegajmy, iż tzw. „strzelanie” (totolotek na chybił trafił) grozi punktami ujemnymi, więc lepiej nie zaznaczać odpowiedzi, co do których nie jest się pewnym. Zadania bez odpowiedzi nie odbierają zdobytych już punktów, niewłaściwe tak.
Przeszkody merytoryczne i techniczne, motywacja
Testy zderzeniowe to testy, które uczą. Nie były i nie są popularne wśród grona pedagogicznego nie tylko z racji wysiłku, jaki musi włożyć nauczyciel. Większość z nas bowiem bazuje na gotowcach podanych przez wydawnictwa, więc po co się męczyć? Zgoda, ale… Zauważmy z pewnego rodzaju przykrością, mimo wszystko, że niewielu uczniów owe zadania ułożone przez wydawnictwa podręczników „ogarnia”, ba, ich język często i nauczycieli wprawia w osłupienie. Dlaczego? Dlatego, iż po pierwsze samo słownictwo, frazeologii i składnia nie ma za wiele wspólnego z językiem stosowanym i rozumianym przez uczniów podczas zajęć z nauczycielem; po drugie i ważniejsze – zadania przygotowane przez autorów podręczników często odbiegają poziomem trudności od zadań rozwiązywanych na lekcjach i dosłownie uczniów wraz z nauczycielami „wpuszczają w maliny”, co kończy się słupkami ocen niedostatecznych w dziennikach. Hmm…, prościej i czytelniej? Zadawajmy uczniom tylko takie zadania, jakie sami jesteśmy w stanie rozwiązać? Przyjmijmy, że jeśli uda nam się je wykonać w 15 minut, to uczniom wystarczy 45 minut. W przeciwnym razie szybko zrezygnujmy z nich, jeśli nie życzymy uczniom totalnej klęski(!) – a wtedy samym sobie oszczędzimy porażki dydaktycznej.
Ponadto technicznie tego nie ma jak wykonać, gdyż dosłownie garść polskiego ciała pedagogicznego potrafi korzystać z platform online. W praktyce więc będzie to mogło wyglądać jak zestaw pytań bez odpowiedzi lub z odpowiedziami wydrukowanymi i skserowanymi na kartkach do zapoznania się z nimi przez uczniów. Cóż, nawet takie postawienie sprawy jest formą wyciągania przyjaznej dłoni do uczniów i pokazywania, że zależy nam na tym, aby opanowali konkretny dział materiału.
Jakkolwiek zainteresowanie testami zderzeniowymi implikuje zbliżanie się do innowacyjnych działań. Najpierw sam nauczyciel powinien dokonać swoistej rekapitulacji treści nauczania i odpowiedzieć sobie na pytanie: czego tak naprawdę chcę nauczyć, jakie są moje priorytety? Co uczeń koniecznie ma wiedzieć, bez jakich wiadomości będzie skazany na porażkę? To musi wybrzmieć jakimiś wartościowymi wnioskami. Znajdujemy je na kartach programu nauczania i wytycznych zawartych w planach dydaktycznych. Często także są to nasze prywatne wnioski z pracy pedagogicznej.

Wprowadzenie na zajęciach testów online dla uczniów to świetne wyzwanie związane ze smartfonami używanymi głównie do komunikacji i zabawy przez wszystkich uczniów. Ale nic nie jest w stanie zmusić nauczyciela do podejmowania dodatkowej pracy, skoro ma podręczniki, ksero, tablicę, kredę i inne multimedia.
Testy nie tylko zderzeniowe, ale każde aktualnie znane inicjowane w internecie można z powodzeniem przeprowadzić na zajęciach szkolnych z użyciem smartfonów. Od bodaj sześciu lat na początku sporadycznie, później metodycznie stosuję tę formę sprawdzania wiedzy. Udostępniam uczniom testy, które uczą, czyli cały materiał z działu lub z lektury zamknięty w bazę 50 pytań i odpowiedzi. Następnie podczas zajęć uczniowie wykonują test na ocenę, siedząc obok siebie, bo skrypt każdemu losuje inne pytania, w innej kolejności, miesza też kolejności odpowiedzi w testach wyboru. Oczywiście do tego czasu testy z całą bazą pytań mogą rozwiązywać, ile razy chcą i bez ograniczeń czasowych lub w dużych jego rozpiętościach. Test na zajęciach trwa zwykle kilka minut.
Wprowadzanie zmian, poszerzanie warsztatu, odnajdywanie sposobów pracy online i zmiana przyzwyczajeń nauczycieli na korzyść ułatwiania pracy uczniów to cel współczesnej zinformatyzowanej szkoły. Przełoży się na satysfakcję z odnoszonych sukcesów po trzech stronach: ucznia, nauczyciela i szkoły. Sukcesy uczniów to także sukcesy nauczycieli i całego systemu edukacji.
Przykładowe testy, które uczą
Na stronie z regulaminami – Regulaminy konkursów, znajdziemy zaproszenia do podejmowania Edukacyjnych Wyzwań Medialnych (EWM). W konkursie znajomości „Pana Tadeusza” zastosowano testy zderzeniowe o skomplikowanej budowie. Każda z dwunastu ksiąg arcydzieła Adama Mickiewicza została ujęta w pytaniach otwartych.

Do każdego pytania dodano pięć odpowiedzi, spośród których tylko jedna jest właściwa. Aby ją znaleźć, należy otworzyć przygotowany plik txt z zaznaczonymi na czerwono numerami wersów. W pytaniu jest podany numer księgi i wersu. W intencji twórcy testu struktura zadań miała wymuszać „obcowanie z dziełem” bez możliwości klikania w totolotka na chybił trafił. Po wykonaniu pierwszego podejścia do testu, uczeń nie pozna poprawnej odpowiedzi a tylko jeśli popełnił błąd, dowie się o tym, jeśli trafił, zobaczy punkty. W ten sposób powstał pierwszy i drugi stopień trudności: brak możliwości pokazania dobrej odpowiedzi i nakaz czytania lektury, przynajmniej w ograniczonej ilości. Trzecim utrudnieniem jest ograniczona ilość czasu na wykonanie testu próbnego. Od momentu wejścia do ćwiczeń, uczniowie pojedynczo lub grupami mogą ćwiczyć testy i uczyć się dosłownie: treści lektury. Ale to nie koniec trudności.
![]() |
![]() |
Po okresie eliminatora błędów nadejdzie czas na test główny. Skrypt wylosuje każdemu uczniowie pytania, na które będzie musiał odpowiedzieć w o wiele krótszym czasie niż podczas ćwiczeń, ale to nie koniec zmian: test otwarty zmieni się w test krótkich odpowiedzi. Uczeń sam będzie wpisał odpowiedzi. Czy tego rodzaju testy niczego nie uczą a tylko odtwarzają bezmyślnie nadane im treści? Dodatkowym obostrzeniem jest przyznawanie punktów ujemnych za złą odpowiedź, czyli za tzw. „strzelanie”. Oczywiście poziom trudności testów może być różnorodny.
Czy tego typu testy mogą czegoś nauczyć lub czy są jedynie „trenowaniem biernej pamięci” i uczeń niczego nie zapamięta? Jeśli uczeń nie przeczyta całego dzieła, to przynajmniej zapamięta gros najważniejszych zagadnień, o czym dowiemy się z wyników testu.
Bibliografię dot. tematu można znaleźć w książce Radka Kotarskiego, Włam się do mózgu, Warszawa 2017, poświęconej metodom uczenia się i nauczania. Polecam zainteresowanym.